Chyba wreszcie do mnie dotarło. Mój irracjonalny opór przed napisaniem pracy, choć nic nie stoi na przeszkodzie, niezrozumiała dla mnie samej próba zrobienia czegoś wbrew rozsądkowi, choć zawsze się nim kierowałam, tak dziwacznie przeżywany bunt chyba odnalazł przyczynę. Właśnie sobie uświadomiłam, obecny rok przyniósł mi więcej, niż oczekiwałam, niż to, na co byłam przygotowana. Nagle, w ciągu zaledwie roku; zbudowaliśmy nowy związek, przeprowadziłam się trzy razy, zaczęliśmy przygotowania do ślubu, zaszłam w ciążę, skończyły się moje pięcioletnie studia, świat zawirował. Do tej pory wszystko było poukładane i wiadome, szłam najoczywistszą ścieżką edukacji, jak każde rozsądne dziecko, nastolatka, młoda dziewczyna. Nagle wszystko się zmienia, kończy się to, co było znane przez 19 lat kolejnych etapów edukacji i w jednej nieomal chwili mam założyć rodzinę, stać się dorosłą kobietą, odpowiedzialną już nie tylko za siebie. To wszystko było oczywiste i z naturalnym biegiem czasu musiało się stać. Sama podejmowałam te decyzje, a jednak odkrywając, jak wielki wpływ mają na moje życie, poczułam się niemal zaskoczona. Nadchodzą zmiany, a każdy obawia się zmian, tego co nieznane, czy będą to zmiany na lepsze, czy sprosta. Na tym polega dojrzewanie do pewnych spraw, etapów w życiu. Tak, to mój życiowy przełom, zostawiam za sobą to co było i idę przed siebie, ku spełnieniu.
Zwlekanie z magisterką wydaje mi się teraz nędzną próbą zatrzymania biegu wydarzeń, zwolnienia, chęci dania sobie czasu na przygotowanie do nowego i niechęci do rozstawania się z beztroską. Chcę przejść na drugą stronę tej demarkacyjnej linii. Gdy uświadomiłam sobie dlaczego, nie ma już we mnie niezrozumienia, czy lęku, mogę więc zacząć pisać.
Czasem wszystko się sypie, sprzysięga się przeciwko nam, musimy iść pod górę, a i tak idzie źle. Też tak czasem macie, że męczycie się miesiącami w złej passie, podczas gdy wystarczy powiedzieć sobie "Dość!" i wziąć sprawy w swoje ręce, choćby się wyrywały? Do tego "dość" trzeba dojrzeć i nie na wszystko ma się jakikolwiek wpływ, ale jakoś jest już tak, że kiedy nadchodzi ta chwila, to nie ma na nas mocnych, wszystko musi się udać. Czasem trzeba wyznaczyć sobie datę, innym razem zmienić coś pozornie błahego i niezwiązanego, a czasem wystarczy po prostu wstać z łóżka i poczuć w sobie tę moc. Na jak długo wystarczy hossy, nie wiadomo, ale na pewno pozytywne nastawienie pomaga gładko przetrwać dni.
Właśnie tego przejścia boję się najbardziej. Z tej dziecinnej beztroski do dorosłości, gdzie nie będzie już czasu na wymówki, odkładania czegoś na później. Ale powtarzam sobie, że skoro tylu ludziom już się udało, to czemu miałoby się nie udać mi? Życzę powodzenia i trzymam kciuki:)
OdpowiedzUsuńSledze Twoj blog od jakiegos czasu i musze przyznac, ze czekam na kolejne wpisy z niecierpliwoscia- tak jakbym dopingowala kogos, kogo znam, taka opowiesc w odcinkach...Dodatkowo piszesz bardzo ladnym i sprawnym jezykiem, posiadasz umiejetnosc ubierania mysli w slowa-czy zdajesz sobie z tego sprawe?:)
OdpowiedzUsuńZ magisterka, mam zupelnie, ale to calkowicie podobnie. Z tym, ze ja odkladalam ja lat prawie 6 i wciaz ciazyla mi jak meczacy pakunek na plecach, ktorego nie sposob zrzucic. Wszytko bylo tymczasowe, powierzchowne, na chwile, bo trzeba najpierw magisterke napisac- dopiero pozniej zaczne prawdziwe zycie. To klisza mojego myslenia. Problem nie tkwi w samej opornej materii, a w naszych glowach. Balam sie dorosnac i dalej boje sie, choc teraz wlasnie pisze i widac juz koniec, ale kazdy dzien to zmaganie z samym soba, aby usiasc i splodzic kolejne zdania. Nie chce siac czarnowidztwa, ale same uswiadomienie sobie na czym polega problem nie znaczy, ze on znika. Jest tylko bardziej oswojony, a walczyc trzeba kazdego dnia.
Tak wiec- zdawaj nam relacje, jak Ci idzie pisanie. Trzymam kciuki! Jestesmy w stanie to zrobic, tak jak tysiace duszyczek przed nami! Powodzenia!
Studia wydają się byc takim mostem między życiem pod opieką rodziców i niezależnością. Z czasem wszystko się zmienia;) Ale pewnie w Twoim wypadku na lepsze prawda?
OdpowiedzUsuńJa przełożyłam sobie magisterkę na rok po ukończeniu studiów. Była to świadoma decyzja. Po I chciałam na same piąteczki zaliczyć końcowe egzaminy, żeby dyplom lepiej wypadł(bo ja zawsze kujon byłam:-)), po II na czas pisania pracy i obronę przypadał mój ślub, było dużo przygotowań i pisanie mi nie szło. Za to przez kolejny rok pomału bo pomału, na spokojnie napisałam, obkułam i na piątkę obroniłam. To przełożenie terminu obrony wyszło mi na dobre. Głowy do góry, wam też się uda dziewczyny, a u kresu będzie satysfakcja, że trud się opłacił, że było warto dla tej chwili trzymania dyplomu w ręce, choć i lekki żal, że jakis etap w życiu się zakończył. Studia według mnie to wspaniały okres, więc sobie jeszcze podyplomówkę zaliczyłam, żeby ten czas przedłużyć. Rodzina mówiła na mnie "wieczny student" hehe :) Żeby tylko te dyplomy jeszcze wszystkie drzwi otwierały to by było fajnie...
OdpowiedzUsuń