czwartek, 5 lipca 2012

Coś za coś

Zastanawialiście się już kiedyś, czy oddalibyście życie za drugą osobę? Za kogokolwiek, czy musi spełniać jakieś warunki np. być lojalnym? Może za nikogo, albo za wybrańców? Tylko za jedną osobę? A nie myślicie tak zawsze, kiedy się zakochacie, porzucając taką wizję po rozstaniu? Pewnie w dodatku z ulgą, że do tego nie doszło, bo okazała się niewarta, hm? Miałam okazję to przemyśleć, z innej niż dotąd perspektywy, przyznam że to ciekawa zagadka nielogiczna.
Stanowisko psychologii każe twierdzić, że (generalizując) człowiek jest zdolny nie mając chwili na zastanowienie (jak kiedy prowadząc jedzie na zderzenie) oddać życie wyłącznie za osobę związaną z nim genami, zwłaszcza młodszą. Co najczęściej wskazuje na dzieci i wyświetla nas w perspektywie darvinowskiej biologii. Przez moje rzucone przypadkowo na inny temat słowa, partner zadał mi pytanie, czy życie naszego dziecka jest dla mnie ważniejsze, niż moje. Dla niego zdecydowanie nie.
Byłam już raz skłonna oddać wszystko, łącznie z życiem dla pokochanej osoby. To była prawdziwa miłość i wcale się sobie nie dziwię. Nie wyszło gł dlatego, że druga strona nie była skłonna hipotetycznego poświęcenia okazać, a ja dłużej nie dałabym rady żyć z myślą, że oddałabym wszystko i zmieniłabym całe swoje życie dla kogoś, kto zawsze będzie szedł swoją drogą, nie oglądając się na mnie. Dobre pytanie w tym momencie brzmi, czy nadal bym to zrobiła, gdybym staneła przed obliczem takiej sytuacji, czy oddałabym za nią życie? Rozsądek każe powiedzieć nie, ale chyba bym to zrobiła (w obecnej sytuacji). Co do naszej córeczki, bez wachania odpowiedziałam że wybrałabym ją, skoro jest już w stanie żyć beze mnie w roli inkubatora, to w razie konieczności podjęcia decyzji, taką bym podjęła. Zastanowiłam się potem nad tym dobrze i mimo że te sytuacje są hipotetyczne, wiem że to właśnie bym zrobiła. Rozważając dalej doszłam do wniosku, że zrobiłabym to dla najbliższych osób, jak dzieci, partner, przyjaciółka. Na niego byłam zła i miałam ochotę sama przed sobą stwierdzić, że nie ma opcji, ale wiem, że jeśli by mnie potrzebował, nie liczyłyby się urazy.
Rodzi się myśl; właściwie dlaczego? Nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie. Może ze szlachetności (yhm, akurat), a może z całkowitego egoizmu. Może nie potrafiłabym żyć bez nich, więc łatwiej byłoby odejść. Może miłość liczy się dla mnie ponad wszystko i dla tego ideału jestem w stanie oddać siebie. Może czuję, że moje życie jest mniej warte, niż ich lub bez nich straciłoby na wartości, a może po prostu wiem ile wart jest ktoś, kogo byłam w stanie tak bardzo pokochać, że na to zasługują, jak nikt inny. Nie wolno też wykluczyć ewentualności stchórzenia, choćbym nie wiem jak byla pewna.
Przyszło też wyobrażenie okoliczności, kiedy miałabym wybrać między życiem dwojga z nich. Tu jedynym racjonalnym wyjściem wydało mi się odebrać sobie życie i nie musieć decydować. Jak mówiłam, to taka zabawa nielogiczna, dość makabryczna, zwłaszcza w moich wyobrażeniach i chyba jak na zabawę mało zabawna.
III trymestr ciąży i lato to nie jest dobry duet, dlatego miała być wcześniej, ale cóż. Pocę się, jak jeszcze nigdy nie widziałam żeby ktoś się pocił, nawet na filmach. Kropelki na całej twarzy i rwący nieprzerwany potok spod piersi i kolan. Odżywam tylko w wannie, do czasu wyjścia. Sama nie jestem w stanie znieść własnego zapachu, nie ma skutecznych antyperspirantów, a moje włosy śmierdzą jak pies po spacerze w deszczu i nic nie da się z tym zrobić. Niezależnie od pozycji, nie ruszając się, nic nie robiąc płynę kilkaset razy bardziej niż wcześniej przy największym wysiłku na siłowni.
Od urodzenia (dosłownie) mam długie włosy, krótkie miałam raz w życiu, za karę w wieku 8 lat, ale w rok odrosły. Były za tyłek, rok temu skróciłam je o połowę, a we wrześniu jeszcze trochę. Teraz czas je wykarczować. Z samego rana idę pod gilotynę, już się umówiłam. Nie stchórzę, bo nie da się funkcjonować tak, jak dotąd. Obawiam się, że temperatura nie pozwoli mi odczuć ulgi, ale abstrahując, zmienienie czegoś na własną rękę dobrze mi zrobi.
Chociaż nad czymś mogę mieć kontrolę, z racji ciąży nie ucieknę przecież w anoreksję, tatuaże, czy piercing są zwykłym barbarzyństwem, którego się nie dopuszczę, a pozostało mi tylko własne ciało jako pole manewrów. Twierdzisz, że chcę mieć wszystko pod kontrolą? Kto by nie chciał. Wbrew temu jednak, co sądzisz, nie próbuję kontrolować Ciebie, nie traktuję jak przedmiotu, czy zabawki, choć czuję się nim czasem w twoich poczynaniach. Niezmiennie doprowadzasz na dno, po czym karmisz nadzieją, złudną i znów ranisz. Czekam jak głupia, na ostateczny rezultat, wciąż go odwlekasz. Może to dobry znak? Znów smuga nadziei, mętna, nic nie znacząca i znacząca tak wiele.
Świat światem poetów, dla romantyków te gwiazdy, przyroda, wszelkie piękno. Ponurak żyć będzie takim do kresu, nie żyć będzie. Życie ze światem nie chodzi wcale w parze, kłócą się z sobą. Życie ma kres, zaćmiewa rozsądkiem, zarzuca smutkiem, o ważnym każe myśleć, nie o przyjemnym. Pogódź je w sobie, jak i ja zrobiłam. Bądź mym Romeem, tym z początku znanym, ja Twoją Julią w pieleszach domowych. Jeśli nad ziemią kochać się umiemy i w prozie życia ognie by nie zmarły.
Gwoli wyjaśnienia w odpowiedzi na Wasze komentarze; Nie zdradził mnie, a przynajmniej nic o tym nie wiem (nie sądzę). O datach też pamięta (albo świetnie udaje), choć nie dostaję od niego prezentów. Ja nie chcę od niego odchodzić i zdaję sobie sprawę że nie zawsze musi być kolorowo. W żadnym wypadku nie byłoby mi teraz lepiej samej. Problem w tym, że on właśnie o mnie nie myśli, o moich potrzebach, czy chociażby chęciach. Sam podejmuje za nas decyzje, jakbym nie miała nic do gadania. Decyzja, czy będziemy razem nie należy do mnie, kwestia w tym co dla niego okaże się ważniejsze; rodzina, czy wolność. Swoje zdanie wyrażam zawsze na głos i wprost, nie mogę jednak postawić na swoim, bo nie można zniewolić człowieka i oczekiwać że będzie szczęśliwy, a przecież właśnie tego chcę dla całej naszej trójki. Ja rozumiem, że to wszystko dla niego nie jest łatwe, ale ja potrzebuję go teraz i tu, a nie za rok w nibylandii z kupą kasy, którą marzy mu się mieć z nikąd. Co do porodówki, to u nas też sale są dwuosobowe, ale moim zdaniem to nie zapewnia intymności. Zawsze można mieć za dodatkową opłatą swoją prywatną położną, ale rzecz w tym, że moja położna przyjmuje w szpitalu, w którym będę rodzić, na nfz a nie prywatnie, więc jeśli nie trafię na jej dyżur, to nie ma opcji żeby przy mnie była. (Jeśli do tego opuści mnie w tym momencie narzeczony, to zostanę sama wśród kompletnie obcych, pierwszy raz widzianych na oczy ludzi, nie tak wygląda moje marzenie o porodzie, ta wizja niesie duży stres.) Martusiu, to nawet nie znieczulica, tylko realia "naprostowują", pamiętaj że będziesz miała nad sobą przełożoną i całą piramidę szpitalną, że wszystko musi być formalnie, zgodnie z procedurami, a do tego wszędzie masz ograniczone środki. Poza tym ile można robić to samo, dla starych, wysłużonych położnych nie istnieje stwierdzenie, że każdy poród jest wyjątkowy, bo wkrada się rutyna. Poród zaczyna być ciekawy, jeśli jest trudny, a rodząca ma nie sprawiać problemów, nie dokładać obowiązków, nie utrudniać pracy. Wiesz za co lubię moją położną? Za to, że jest młoda, rozumiejąca, niespaczona jeszcze całą tą strukturą. Ale kiedy pojawia się jej przełożona, natychmiast dostaje za coś ochrzan i nie spuszczana z oczu, chodzi jak w zegarku. Lepiej zostań doulą, może zachowasz ideały. Rodzić mamy za trzy miesiące planowo, choć może być wcześniej i zostanie wrześniową panienką. Nasze wyniki badań są podręcznikowe, zarówno krew, mocz, jak i glukoza, ułożenie maleństwa, szyjka, w jak najlepszym porządku. Przyjaciółka też była na usg i póki co wszystko gra. Może powinnam wyjaśnić; termin "poronienie zagrażające" nie oznacza że poroniła, tylko że jest to prawdopodobne, zwłaszcza po utracie poprzedniej ciąży i przy obecnych krwawieniach i bakteriach. Z każdym tygodniem maluch ma na pewno większe szanse na przeżycie i za to ściskam kciuki do białości.
Ps. Udało mi się w końcu otworzyć jedno z nieużywanych okien w trakcie pisania tego posta. Nie macie pojęcia jaka to ulga poczuć delikatny chłód powiewu przeciągu.

3 komentarze:

  1. Sama ostatnio zdecydowałam się na ścięcie włosów, z powodu tych upałów, jest to dość nie przyjemne uczucie na karku. Co do tych wyborów... Zadałam mamie pytanie, za kogo oddała by życie, za mojego brata czy za tatę. Odpowiedziała mi, że nie lubi się zastanawiać nad takimi rzeczami i że pewnie działałaby pod wpływem impulsu. Ja sama nie wiem co bym zrobiła postawiona przed taka decyzją i chyba podoba mi się najbardziej Twoje wyjście, choć wydaje się ono dość egoistyczne... Ale czasem człowiek powinien zrobić coś dla samego siebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. No my już po porodzie. Salę miałyśmy jednoosobową.. Także cisza i intymność.
    Ojciec dziecka był razem z nami podczas tego przeżycia, przeciął pępowinę. I co z tego?! Mówi się że przecięcie pępowiny wzmacnia więzi.. Ale jakie więzi? Zostać we dwie? Może i lepiej, ale dziecko powinno mieć obojga rodziców.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja wreszcie zasiadam do napisania czego troche mnie na rozwazanie wzieło , masz racje pogoda straszna wsppólczuje , i kibicuje !!!

    www.najzwyczajniej.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie.