niedziela, 24 czerwca 2012

Bezwpływowość

Jakoś tak smutno od przebudzenia. Napisałam do ukochanego sms (żeby miał czas przemyśleć zanim odpowie), że chciałabym pojechać. Następnie spojrzałam znów w swój magiczny wszystkowiedzący notesik, mi samej na tą chwilę brakuje 373zł na opłacenie rachunków, do tego trzeba za coś jeść (kwota ta z każdymi zakupami będzie się powiększać), więc gdzie tu wyjazd? Na jeden dzień przy minimalnych kosztach byłoby to 280zł (dojazd+1 nocleg). Już nawet sprawdziłam połączenia i mamy nowy bezpośredni pociąg z jego miejscowości, przez moją, do docelowej. Dlaczego marzenia muszą się sypać właśnie przez kasę? Czy tylko bogatym wolno marzyć? Pewnie powinnam poprostu mierzyć zamiary na siły, a nie odwrotnie. No cóż, to schodzimy na ziemię; będę szczęśliwa jeśli chociaż przyjedzie (prezentu nie dostanę, więc nie ma co liczyć- mój partner traktuje wszelkie okazje jak "to nic takiego") i nie pokłócimy się jakoś katastroficznie.
To nie jest problem, są większe, na które nie ma się wpływu. Dzieją się tak blisko i nic nie mogę zrobić. W zeszłoroczne urodziny przyjaciółki dobrze wiedziałam o czym marzy zdmuchując świeczkę, to było nasze wspólne życzenie. Miałyśmy obie zajść w najbliższym roku w ciążę. I stało się, najpierw ja, potem ona, ale nie jest kolorowo. Dwa lata temu ona straciła dziecko, pamiętam siłę emocji dnia, kiedy nad ranem jechaliśmy na zabieg. W samochodzie leciało "gdy odchodzą szybko Ci, którzy żyli tak niewinnie...", a ja wpatrywałam się w zdjęcie USG, wciąż czytałam tą samą linijkę o braku akcji serca i powstrzymywałam łzy. Musiałam być silna dla niej. Byłam przy niej w szpitalu, kiedy zostawili ją w kałuży krwi, kiedy darła się, że zabrali jej dziecko, kiedy oddziałowa kazała jej, niewybudzonej jeszcze z narkozy zwolnić łóżko. Obok leżały kobiety mające zaraz rodzić z wielkimi brzuchami od donoszonych ciąż. Wszyscy bez krępacji pytali, czy straciła dziecko. Jej narzeczony przesiedział te całe godziny na ławce poza oddziałem, mnie wpuścili bo nakłamałam, nieznacznie, nieważne. Pomogłam jej wejść do łazienki, umyć się, załatwiłam pieluchę bo wciąż bardzo krwawiła. Nikt się tam nią nie miał zamiaru zająć, potraktowana jak kawał bezużytecznego mięsa, bo przecież nie urodzi, "mogła" opuścić szpital. Kiedy jeszcze spała, wychodziłam do jej partnera, próbowałam dotrzeć do niego, uzmysłowić że może czuć się źle, bezsilnie, okazywać emocje, płakać, że to ich wspólna strata a wszyscy skupiają się na jej cierpieniu i oczekują że będzie ją wspierał, a przecież może nie mieć na to siły. Próbowałam go wtedy objąć, zesztywniał w jednej chwili jak kłoda, aż do tego stopnia zamknął w sobie emocje i nie pozwalał im się wydostać. Ja też nie dawałam po sobie poznać lęku o nią, zmartwienia, bólu, takie sytuacje odczuwa się wręcz fizycznie. Łzy zaczęły płynąć same kiedy wróciłam zostawiając ich samych sobie jakiś czas po wyjściu ze szpitala.
Po zajściu w ciążę sama nastawiłam się, że na pewno poronię, nie chciałam dać się skrzywdzić, więc póki nie USG, póki nie ruchy mojej Małej, które czuję codziennie i wiem, że jest coraz silniejsza, nie dawałam sobie nadziei. Jest coś powtarzalnego w naszych historiach, choć pozornie nie mają związku, więc czemu mnie miałoby to ominąć skoro ją spotkało, skoro ponad połowę kobiet spotyka w I trymestrze.
Od kolejnych dwóch kresek na teście zaczęło się nie wielkie szczęście, a niepokój, niepewność, wręcz strach, ogromny stres i poszukiwanie wszelkich wskazówek, poszlak, jakby to mogło mieć na cokolwiek wpływ. Skoro już raz poroniła, to może jej organizm nie jest zdolny do utrzymania ciąży, a może to była wada genetyczna płodu, a co z bliznami po zabiegu, czy nie będą miały wpływu...? Zaczęły się ciągłe USG dla pewności, że JESZCZE żyje. Potem krwawienie, noc, szpital, poronienie zagrażające. Kolejne badania i wyjście ze szpitala, globulki, ma leżeć. Ciągłe wymioty, nie tylko poranne, wycieńczona, blada i zamknięta. Wyniki posiewu, złe wyniki, wezwanie do szpitala. Escherichia coli liczona w milionach, zagraża dziecku. Kolejne tabletki, globulki..
Trzy niezależne sytuacje i ciągle ona. Choć kocham swoje dziecko niemal od poczęcia, zamieniłabym się z nią, patrząc jak to znosi. Nie umiem już chyba pomóc, nie wiem jak do niej dotrzeć i właściwie co to by zmieniło. Ostatnio przyjechałam na 6 dni i ...nic. O tym nie chce gadać, a inne kwestie blakną, więc właściwie nie ma o czym, nie dlatego, że brakuje nam tematów. Jest taka zamknięta, odgrodzona, niedostępna, zmieniona, wyprana z życia, a ja jej się nie dziwię, znosi dramat, w dodatku nie wolno jej wychodzić z łóżka. Przenikający w tym pokoju smutek, poczucie bezsensu i w tym ja z wielkim brzuchem, czująca się jak zdrajca. Nie wiem o czym jej mówić, czego oszczędzać, raz nie ma problemu, za chwilę jest drażliwa. Ostatnio w ogóle przestała się odzywać. Brakuje mi najlepszej przyjaciółki w tych chwilach. Chciałabym też być dla niej, ale nie wiem jak.

9 komentarzy:

  1. Współczuje Twojej przyjaciółce , nie umiem sobie nawet wyobrazić co musi czuć. Musi to być potworny ból. Współczuje tez Tobie bo chciałabyś się cieszyć ciążą z przyjaciółką a podejrzewam że Twój widok z brzuszkiem sprawia jej jeszcze większe cierpienie. Chciałabyś jej też pomóc , to jest strasznie smutne, że tak naprawdę niewiele możesz zrobić. Postaw się w jej sytuacji , i spróbuj może zrozumieć czego Ona potrzebuje. Choć podejrzewam że Ona teraz najbardziej czego pragnie to rozpaczać w samotności. Ja na pewno po takich przeżyciach , zamknęłabym się w sobie , załamała , płakała cierpiała i wszystko to robiła w ciszy. Z czasem pogodziłabym się ze stratą i znowu zaczęła żyć.


    http://kaja-miler.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety niewiele można zrobić aby pomóc tak cierpiacej osobie jak Twoja przyjaciółka.... ból z czasem się zmniejszy ale ta pustka zostanie już na zawsze. Mam nadzieję, że mimo wszystko uda jej się zostać mamą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazdroszczę Ci łatwości pisania o emocjach i uczuciach. Ja osobiście mam problem rozmawiać nawet z moim chłopakiem o najskrytszych odczuciach. Mam nadzieję, a przede wszystkim życzę Ci tego, żeby Twoja przyjaciółka w miarę upływu czasu, dochodziła do siebie i żeby Wasze relacje powróciły do normalności. Ale na początek powinnaś uzbroić się w cierpliwość i pamiętać, że zawsze gdzieś będzie czaił się żal, za utraconym dzieckiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej jeju nie wiem co powiedziec... strasznie wspolczuje mam nadzieje ze wszystko sie ulozy i bedzie dobrze bo zawsze po burzy wychodzi slonce , strata dziecka to najgorsza strata jaka moze poniesc kobieta....

    najzwyczajniejj

    Kala

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuje za komentarz. : ) Jeśli polecasz inglota to na pewno go wypróbuję. :) Pięknie tu !

    OdpowiedzUsuń
  6. Po Twych odwiedzinach na moim blogu postanowiłam przeczytać kilka Twych wcześniejszych postów i uważam że jesteś bardzo otwartą, szczerą i radosną osobą, których nasz świat potrzebuje. Dziękuję i podziwiam za to.
    Po tym poście mogę dodać jedynie,że też kilka moich znajomych, oraz kobiet w rodzinie doznało sytuacji poronienia i to nie jest do zaleczenia, chodzi mi o ból psychiczny po tym zdarzeniu. Ale myślę,że nie można się poddawać i próbować dalej, a jeśli sie nie da to zajmować myśli rzeczami doczesnymi i radościami innych osób. Ja nie mam dzieci, choć bardzo bym kiedyś chciała je mieć,nawet jeśli nie będę mogła ich sama urodzić. Myślę,że gdy twoje dzieciątko się urodzi to przyjaciółce się trochę poprawi, pozwól jej się zająć swym dzieckiem, przebywać z nią jak najczęściej, poczuje przy tym radość i beztroskość emanujące z tego malutkiego stworzenia, ponieważ aktualnie rzeczywiście może być przybita widokiem ciebie z dużym brzuchem,ale po rozwiązaniu jej myśli skupią się na dziecku, na tym aby się w nie wpatrywać,obserwować,zajmować i wtedy też najdzie ją siła do tego aby się nie poddawać i starać się za wszelką cenę o to aby to dziecko mieć. Być może to trochę czasu potrwa,ale na pewno się opłaci, a jednośc w tym celu która powstanie między parą zakochanych umocni ich jeszcze bardziej w dążeniu do celu.
    Ale to jedynie moje domysły, a każdy człowiek jest inny...

    Zapraszam do siebie:(piernikowa)
    prawdziwyserial.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. dziękuję za komentarze i ciepłe słowa pod moimi wpisami. Życzę Twojej przyjaciółce aby się wszystko poukładało. Sama w ciąży byłam w szpitalu "poronienie zagrażające" wtedy już z każdą sekundą mojego pobytu towarzyszyły mi łzy ze strachu, że może się coś stać, jakbym poroniła to chyba bym zwariowała.
    A Ty na kiedy masz termin? ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. Też to przeżyłam, utratę dziecka przez moją siostrę i dwie przyjaciółki, jednej z przyjaciółek przydarzyło się to 2 razy. Był ból, płacz, krzyk. Próbowałam być z nimi na tyle, na ile mogłam. Ale tego było zbyt wiele i w zbyt krótkim czasie. Te ich traumatyczne przeżycia też w pewnym stopniu wpłynęły na moje poczucie lęku przed ciążą, choć powodów jest wiele... Kiedyś o tym wszystkim spróbuję napisać na moim blogu.
    Pozdrawiam i życzę Ci szczęśliwego spotkania z Twoją maleńką na żywo :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie wyobrażam sobie stracić dziecko... to chyba najgorsze co może się przytrafić. I jestem zszokowana jak potraktowano Twoją przyjaciółkę. Sama zamierzam być położną i mam nadzieję, że nie dopadnie mnie ta ,,znieczulica".

    http://martusiaiksiazki.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoje zdanie.