Chcę poddać pod dyskusję bardzo ważny dla mnie temat. Mój Luby zdecydował (ostatecznie?), że jednak zamieszka z nami, że nasza rodzina jest najważniejsza, rzuca wszystko, żeby budować nasz wspólny świat. Kiedy mi to napisał, nie ucieszyłam się. To spełnienie moich marzeń, byłabym najszczęśliwsza w życiu, ale po prostu po ciągłych zmianach zdania i wielu przedstawianych wersjach wyczułam że jest w tym haczyk, albo wszystko może się poprostu zmienić. Przyjęłam postawę "Nie uwierzę póki nie zobaczę". Niestety, długo nie musiałam czekać. Owszem mężczyzna mojego życia chce spędzić je ze mną, ale w zamian mam się pozbyć ukochanego futrzaka.
Kociak niedługo skończy 4 latka, mieszka ze mną od 2 miesiąca swojego życia, czyli jak tylko został odstawiony od cycka. Lubego wtedy jeszcze nie znałam, byłam w poprzednim związku, przy rozstaniu jeden kociak (mi bliższy) został ze mną, a drugi z nią, tak wyszło samoistnie. Przez kolejne dwa lata byliśmy sobie we dwoje, towarzyszył mi we wzlotach i upadkach formy psychicznej. Ktoś zawsze czekał na mnie w domu, tęsknił, przytulał się, spał ze mną (lub na mnie), poprostu był.
Kiedy się poznaliśmy na wakacjach, mówiłam mu, że bardzo tęsknię za kotem, wiedział od począdku, że zwierzak jest mi bliski. Wchodząc w związek ze mną brał go jakby w pakiecie. Najpierw kiedy przyjeżdżał do mnie, przeszkadzały mu kłaki. Przyznaję, faktycznie jest to uciążliwe, zwierze nie może za to, że zostawia je wszędzie, więc są na pościeli, ubraniach, zdarzają się w jedzeniu. Mój ma bogate futro, więc nawet wyczesywanie nie przynosi rewelacyjnego efektu. Potem zaczęła się walka o to, żeby nie spał w łóżku, że łóżko jest dla nas. Serce mi się kroiło, kiedy oduczałam przyzwyczajonego misiaka od wchodzenia na łóżko, przecież nie rozumiał, dlaczego przez trzy lata mógł i nagle jest zrzucany, ale stwierdziłam że ma rację, mogę ustąpić w tej kwestii. Moja mama tylko dołożyła mi męki ugłaskiwania partnera, komentując latające wszędzie kłaki i pytając go, jak to zniesie.
Kiedy przeprowadziliśmy się, by zamieszkać razem, a nie było łatwo wynając mieszkanie, w którym pozwolą trzymać kota, co oczywiście było moją winą, zaczęła się prawdziwa wojna mężczyzny z kotem. Najpierw przez tydzień udawał, że ma alergię, przekomiczne że myślał, że dam się tak zrobić. Po tygodniu cudownie ozdrowiał. Kot nie miał już wstępu nie tylko na łóżko, ale też gdziekolwiek indziej, np do łazienki, jego miejsce było na parapecie i najlepiej, żeby z niego nie schodził. Żal mi go było bardzo, bo jak tylko schodził, to obrywał klapkiem, albo był spryskiwany odświeżaczem powietrza. Do lubego nie docierało, że to żywe stworzenie, że musi czuć się bezpiecznie we własnym domu. W jego kulturze zwierzęta nie żyją z ludźmi, w ogóle posiadanie zwierząt musi mieć jakiś sens np kozy dla mleka, nie obdarza się ich emocjami. My przecież nawet nie mamy gryzoni w domu, to na co nam kot? Apogeum nastąpiło, kiedy jednej nocy kot chciał się do mnie przytulić, nauczony już, że nie można wchodzić na łóżko, skradał się dookoła po oparciu kanapy, kiedy był na wysokości wezgłowia lubego, ten się przecknął i podskoczył, a wystraszony kociak uciekając niechcąco zachaczył go pazurem w okolicy oka. Do teraz wypomina i dramatyzuje, że to zwierze chciało go pozbawić wzroku. Kolejnym asem w rękawie stał się dla niego tekst mojej mamy (która uważa, że kot powinien zostać u nich), że jak mi się dziecko kłakiem zadławi, to zobaczę.
Kiedy zaszłam w ciążę, po badaniach okazało się, że jakimś cudem mimo przebywania całe życie ze zwierzakami, często również brudnymi czy chorymi, nie mam przeciwciał przeciw toxoplazmozie. Wszystko byłoby ok, zwłaszcza że kociaka mamy zdrowego, szczepionego, czystego i niewychodzącego, ale musiałam się wyprowadzić, żeby przygotować dla nas mieszkanie. Nie było nas stać na utrzymywanie dwóch, a właściciele zgodzili się obniżyć mu opłaty, kiedy będzie sam. Gdyby kociak został tylko ze mną, nie miałby kto sprzątać mu kuwety, bo mi teraz nie wolno, w kwietniu wylądował więc u mojej mamy, na dworze wraz z ich zwierzakami. Nie pierwszy raz jest tam na koloniach, jest łowny, radzi sobie. Ja tylko dokupuję karmę bo pluszak jest na specjalnej diecie weterynaryjnej, która rozbija jego kamienie stuwitowe. Wszystko jest pięknie, dopóki mamy lato, jest ciepło, jego nerki nie są zagrożone (to kastrat), ale jesienią miał wrócić do domu. Chciałam żeby wrócił, kiedy Maleńka będzie już na świecie, nie zna jeszcze tego mieszkania, nie był tu, więc nie potraktuje go jak swojego terenu, a jej jak rywala. Nie będzie zazdrosny, kiedy zastanie taką sytuację. Obiecałam, że nie będzie miał wstępu do sypialni, a więc również do Małej. Z drżącym sercem zaproponowałam również kompromis, że po zimie, kiedy zrobi się cieplej, znów pojedzie do mamy.
Mam świadomość, że proszę partnera o życie przez 8 miesięcy dokładnie tak, jak tego chcę, wiem że to wiąże się z wyrzeczeniami, tolerowaniem rzeczy niekoniecznie lubianych, odcięciem się trochę od znajomych, zmianą środowiska, trybu życia, wiem też że w zamian oferuję mu tylko możliwość bycia z nami, patrzenia na rozwój swojej córeczki. Ale jeśli się na to zdecyduje, uszczęśliwi mnie jak nikt nigdy nie byłby w stanie, będę też miała za to do niego olbrzymi szacunek.
Chciałam mieć coś do powiedzenia, móc decydować, no to mam. Faktycznie on prosi tylko o jedno, jest to dla niego ważne, nie akceptuje kota i już. Zależy mu, to wiem, nie wiem tylko dlaczego aż tak bardzo. Jedyne co faktycznie może przeszkadzać to kłaki, ale mamy panele, żadnych materiałów, więc sprzątanie ich nie jest tak uciążliwe. Na początku był o niego najnormalniej w świecie zazdrosny, walczył z nim o pozycję. Gdzieś mam takie poczucie, że to jest wciąż gra, że z jakiegoś powodu chce mi odebrać to, co najbardziej kocham, albo że zgadza się na wszystko tylko po to, żeby ugrać dla siebie zniknięcie kota z naszego życia. To wszystko jest jak szantaż; wybieraj albo ja albo on.
A z mojej perspektywy? Kot należy do rodziny, był na długo przed nim, wiedział na co sie pisze. Ten futrzak jest mi bliski, jest przyjacielem, a przyjaciół nie wyrzuca się z życia, bo komuś się nie podobają, no i "Jesteś odpowiedzialny za to, co osfoiłeś". Traktuję go jak synka i czuję się tak, jakbym miała dziecko z poprzedniego małżeństwa, a nowy partner by go nie zaakceptował i kazał oddać mamie. To naprawdę zwierzak nie sprawiający kłopotów, jest czysty, usłuchany, nie niszczy, nie drapie, nigdy nie zdarzyło mu się załatwić w domu poza kuwetą, to taki towarzyski pieszczoch, wszyscy go lubią nawet jeśli nie przepadają za kotami. Jest taki bardziej psi, lubi wodę, aportuje, chodzi na smyczy i reaguje na swoje imię. Wiem doskonale, że jeśli luby pozbędzie się kota, to już nigdy nie zgodzi się na zwierze w domu, a ja nie wyobrażam sobie wychowywać dziecka bez zwierząt. Sama doskonale wiem, że to właśnie one były dla mnie najlepszymi przyjaciółmi, z nimi nie pokłócisz się jak z koleżanką, niczego ci nie zakarzą, jak rodzice, będą wiernymi towarzyszami zabaw i spowiednikami wszelkich trosk.
Jest też trzecia strona, z której trzeba spojrzeć na problem, tzn z perspektywy samego kota. Jemu na tych hektarach u mamy jest dobrze, ma instynkt, poluje, łowi, ale jest wygłodniały pieszczot. Poza tym będzie zimno, on nie jest przystosowany do przetrwania zimy na dworze, jak te wiejskie koty, chowany był na ciepłolubnego kanapowca, no i martwię się o jego nerki. Ostatnim razem jak zachorował to ok 1,5 tys na leczenie poszło i tak strasznie się męczył, a ja nie mogłam mu ulżyć. Wszyscy mówią, że jak się przyzwyczaił, że ma przestrzeń do biegania, to będzie się męczył w mieszkaniu, ale on zawsze się cieszył wracając do domu po wakacjach, więc czemu teraz miałoby być inaczej. Jest przystosowany do obu sytuacji i dobrze się w nich odnajduje. Bardziej martwi mnie to, że może być znów gnębiony w domu, to jest rozległe pole do kłótni i żalu.
Już dawno obiecałam sobie, że mogę ustąpić we wszystkim, ale puchatego nie oddam. Teraz nie wiem, przysięgam nie wiem co zrobić. Wszystko się we mnie buntuje, przecież on nie może od tak, bez argumentów, konkretnego powodu kazać mi odrzucić kogoś bliskiego. Bardzo mi zależy na kocie, faktycznie nie ma gorszej rzeczy, o którą mógłby mnie prosić, ale mam świadomość, że jeśli podejmę decyzję że kot zostaje, a on w związku z tym odejdzie, to będę miała ogromne wyrzuty sumienia, że przez swój upór pozbawiłam dziecko ojca, mimo że to de facto on niefajnie się zachowa. Dlaczego to robi? Każda wasza opinia się przyda, tych co koty uwielbiają i tych, którzy ich nie znoszą, babeczek i facetów, może Wasze komentarze pozwolą mi zobaczyć to szerzej, pełniej. Na razie nie odpisałam mu nic.
Twój facet zachowuje się dość egoistycznie... To tak, jak Ty byś kazała mu oddać, coś co znaczy dla niego wiele. A poza tym dzieci, wychowujące się ze zwierzętami uczą się przy tym odpowiedzialności itp. A przede wszystkim... nie oferujesz mu "TYLKO możliwości przebywania z Wami". Oferujesz mu "AŻ możliwość przebywania z Wami" , po tym jak wodził Cię za nos i ranił kłamstwami. Inna kobieta mogłaby tego nie wytrzymywać tak, jak Ty to robiłaś.
OdpowiedzUsuńbędzie bardzo bardzo drastyczne porównanie - tresował kota, teraz się go pozbył, czy jeśli zacznie tak tresować dziecko a potem zechce się go pozbyć, też się zgodzisz?
OdpowiedzUsuńWitaj !Przyszłam z rewizytą....Straszne to , ale pomyślałam właśnie tak - co zrobi jak dziecko nie spełni jego oczekiwań?Czego zażąda?
OdpowiedzUsuńNigdy nie miałam kota, ale nie wyobrażam sobie,żeby oddać zwierzę, które pokochałam!
Oczywiście decyzję musisz podjąć sama.Nikt Cię w tym nie wyręczy, nie przekona...
To jest naprawdę nie fair z Jego strony. Musicie dojść do jakiegoś kompromisu ale na pewno nie takiego żebyś wybierała między Nimi. My mamy mnóstwo zwierzątek koło domu, 2 zwierzaczki domowe czyli kotka i pinczera miniaturowego nigdy bym nie zrezygnowała z nich mimo że zamieszkałam tutaj jak kotek już był. Owszem drażniło to naszego kocurka, że dzień przed porodem mógł wylegiwać się w naszym łóżku a po już nie miał do pokoju wstępu ale daliśmy radę, pinczerek trafił do nas jak Sebuś miał pół roczku ale też był to młodziutki psiak i do Sebusia dostępu nie miał teraz Sebuś ma półtora roku i męczy wszystkie zwierzątka, a żadne kłaki kota czy inne "pierdoły" mu nie zaszkodziły i rozwija się bardzo dobrze. Próbuj dotrzeć do swojego Lubego i mu to jakoś wytłumaczyć bo ja nie rozumiem jak on może tak postępować ech...
OdpowiedzUsuńJa kategorycznie bym odmówiła. Jeśli cie kocha to z pewnoscią zaakceptuje stworzenie, które ty kochasz. Potem będą następne kroki? eliminacja według jego widzi mi się? Uzbroj się w cierpliwość i postaw na swoim. To będzie dobry sprawdzian dla waszego związku. Pozdrawiam i dziękuje za zaproszenie.
OdpowiedzUsuńNie jestem miłośniczką kotów, ale postaram się wypowiedzieć obiektywnie.
OdpowiedzUsuńMam przykład w rodzinie. Koty jak to zwierzę nie jest mile widziany zwłaszcza w domu z małym dzieckiem. Moja bratowa była w tej samej sytuacji. Sprawiła sobie kotka tuż przed zajściem w ciąże, ale ani myślała się go pozbyć. Wszyscy się obawialiśmy o zdrowie jej i dziecka, ale uważała na szczęście na siebie (nie dotykała kuwety, nie lizał jej po twarzy) mój brat musiał ją pilnować. Gdy mała się urodziła, kot cały czas przebywał z nią. Nikomu się to nie podobało pod względem bezpieczeństwa, higieny wiadomo. Ja najbardziej się bałam,że gdy mała zaśnie, kot zechce się pobawić i nieświadomie może wyrządzić jej krzywdę, zgroza. Maja ma już 1,5 roku, kot nadal z nimi mieszka. Jest strasznie uciążliwy, ale bratowa się uparła i kot został.
Można czasem iść na kompromis, tez postaw ultimatum, ale czy Twój kot jest wart tego by poświęcić dla niego swoje szczęście? Pamiętaj,że kot nie przywiązuje się do człowieka tylko do miejsca.
Szerze to czytam to i jestem tak śmiertelnie zaskoczona, że może się spierać o kota dwoje dorosłych ludzi...., że aż mi spojówki wyschły od wytrzeszczu :P
OdpowiedzUsuńKot był PRZED i nie ma dyskusji. Przyjaciół się NIE WYRZUCA!
Taka krótka piłka by była u mnie.
Jak się Lubemu jakaś koleżanka twoja nie spodoba to też ją wykreślisz z życia? Płacz dziecka będzie mu przeszkadzał to je uciszy łopatą?
Od kiedy to należy podporządkować SWOJE życie cudzym fochom?
To jest TWOJE ŻYCIE. Zrobisz coś dla Lubego wbrew sobie i wcale nie będzie lepiej.
Kot to żywe stworzenie, czujące, przywiązujące się do miejsca i człowieka. To człowiek ma używać mózgu żeby wiedzieć jak postępować z kotem. Widać twojemu Lubemu brakuje paru szarych komórek.
Nie przepraszam za ostre słowa. Dla mnie to kosmos jak można uznać kota za powód do bycia albo niebycia z rodziną.
Napisałaś w poście, że kot to żywe stworzenie, więc po co go wykastrowałaś, egoistko? Przecież on zwierzęciem i ma prawo mieć to, z czym się urodził. Z jednej strony mówisz, że to żywe zwierze, a za chwilę, że to kastrat. Sama sobie zaprzeczasz. Poza tym kot to nie człowiek - ludzie są ważniejsi. Tym bardziej, że jak sama zauważyłaś, wszędzie zostawia pełno sierści. Więc może niektórym to przeszkadza? Nie myśl tylko o sobie, są też inni ludzie...
OdpowiedzUsuńBoże jak to czytam to aż mi się słabo robi. Sama mam koty i nie wyobrażam sobie żeby mój partner obecnie mąż kazał by mi oddać koty i szantażował by mnie, ja albo on. Pytanie z jakim człowiekiem się wiążesz!!!!! I czy aby na pewno to człowiek dla Ciebie!!!Ja bym uciekała jak najdalej od takiego egoisty i patologicznego dominanta bo od kota się zaczyna!Gdyby Cie na prawdę kochał to nigdy by niczego takiego nie zarządzał!!!!
OdpowiedzUsuńPoza tym drogie koleżanki bądźmy niezależne w myśleniu i działaniu przecież to tylko mężczyzna i to nie są czasy naszych prababć które płakały i nic nie mówiły bo tak musi być!!!No jestem zdumiona ze można mieć jakieś wątpliwości co robić. Poza tym jak mu raz ulegniesz to będziesz to musiała robić ciągle, a z opisu wynika ze miałaś wyjątkowego pecha ze trafiłaś na takiego zaborczego faceta. Nie myśl tez ze on będzie Ciebie bardziej za to kochał jeżeli w ogóle coś do Ciebie czuje skoro daje Ci takie ultimatum. A mama powinna Cie wspierać a nie stać po stronie i tak beznadziejnego zięcia. On ma Was za nic a wyczuł że jesteś słaba i Tobą manipuluje. Zycze Ci wszystkiego dobrego i jest mi Cię żal bo tylu fajnych facetów jest na świecie i pamiętaj ze ludzi poznaje się po tym jak traktują zwierzęta.